Inflacja, nowe produkty emerytalne, gorączka wokół kryptowalut, umacniająca się złotówka i fatalne skutki bezpiecznego kredytu 2%. W dzisiejszym odcinku przyglądam się temu, co w świecie finansów osobistych przyniósł mijający rok i czego można się spodziewać w roku dwa tysiące dwudziestym czwartym.
Treść tego odcinka ma wyłącznie charakter edukacyjny i nie jest poradą inwestycyjną w rozumieniu polskiego prawa.
Podsumowanie roku w finansach osobistych i prognozy na 2024 – link do wysłuchania odcinka
Wysoka inflacja i co nas w związku z tym czeka w 2024?
Ostatni rok stał pod znakiem inflacji. W lutym było ona rekordowa i wynosiła aż 18,4% rok do roku, potem zaczęła zwalniać i obecnie wynosi 6,6%, to i tak bardzo dużo, bo cel inflacyjny Polski to 2,5%.
Niestety wszystko wskazuje na to, że o ile w miarę sprawnie udało się zejść z poziomu kosmicznie wysokiej inflacji dwucyfrowej do inflacji jednocyfrowej, to zejście do poziomu poniżej 5% wydaje się już bardzo trudne. Skąd o tym wiem? Choćby z prognoz banków. NBP przewiduje, że w 2024 r. inflacja wyniesie 4,6%, to dość optymistyczny scenariusz, ale nie przywiązywałbym się bardzo do niego, bo ostatnio reputacja polskiego banku centralnego została mocno nadszarpnięta.
Z kolei już analitycy mBanku prognozują, że inflacja pod koniec 2024 będzie wynosiła aż 7%. Banki państwowe są bardziej optymistyczne. Bank Pekao przewiduje inflację na koniec przyszłego roku na poziomie ok. 4,5%, a PKO BP szacuje, że będzie to ok 4%. Ekonomiści ankietowani przez Europejski Kongres Finansowy już takimi optymistami nie są i przewidują, że inflacja za rok będzie na poziomie 6,1%.
To co istotne, to, że nawet te najbardziej optymistyczne scenariusze, są dalekie od celu inflacyjnego i pokazują, że dopiero 2025 rok powinien nam przynieść w miarę niską inflację.
Dlatego uważam, że nadal warto zainteresować się obligacjami skarbowymi indeksowanymi inflacją. Jeśli np. kupisz teraz 10-letnie obligacje EDO, to przez najbliższy rok będą one oprocentowane na poziomie 7%, czyli powyżej inflacji, a za rok, ich oprocentowanie będzie wyższe od inflacji o marżę wynoszącą 1,5%. Więc niezależnie od zakładanego scenariusza, będziesz miała szansę przed inflacją się obronić, a być może nawet z nią wygrać.
Co ciekawe, przy obecnym poziomie inflacji nie najgorzej prezentuje się też oferta kont oszczędnościowych i lokat, ponieważ można znaleźć obecnie oferty na poziomie nawet 7%. Jednak z reguły takie oprocentowanie jest dostępne jedynie w krótkich 3-miesięcznych promocjach.
Dlatego dla długoterminowej ochrony oszczędności najlepiej nadal zainteresować się obligacjami skarbowymi detalicznymi, o których opowiadałem już w dwóch odcinkach – 28 i 9, do których wysłuchania zachęcam.
Co się działo i co będzie się działo na rynkach obligacji?
Pierwsze trzy kwartały roku były też jednymi z najgorszych jeśli chodzi o światowe rynki obligacji notowane na giełdach, a zwłaszcza rynek amerykański. Dlaczego tak się działo starałem się wyjaśnić w odcinku 32.
Jednak ostatnio ten trend się odwraca i spada rentowność obligacji, a więc ich ceny rosną.
Kluczowe znaczenie mają tu ostatnie doniesienia z FED, czyli amerykańskiego banku centralnego, które wskazują na to, że w przyszłym roku może nastąpić długo oczekiwana przez rynki obniżka stóp procentowych w Stanach.
A to powinno przełożyć się na umacnianie się obligacji. Dla inwestorów pasywnych, kupujących ETFy na globalne akcje i obligacje to dobra wiadomość, bo portfele składające się w przeważającej mierze z obligacji powinny wyjść na plus. To oczywiście z perspektywy tego czy nadchodzącego roku, bo z perspektywy kilkunastu lat, takie wahania portfelem nie powinny mieć aż takiego znaczenia. Jednak dla tych z Was, którzy martwią się tym, że teoretycznie stabilna część portfela bardzo zanurkowała, nadchodzący rok powinien przynieść dobre informacje.
Po więcej zapraszam też do odcinka 36, w którym szerzej opowiadałem o horyzoncie inwestycyjnym i tym jak ogromne znaczenie ma on w przypadku powodzenia inwestycji.
Fatalne konsekwencje „Bezpiecznego Kredytu 2%”
Najgorsza informacją ostatniego roku to moim zdaniem jednak to, co działo się na rynku nieruchomości. Bo dwa tysiące dwudziesty trzeci rok stał pod znakiem kredytu hipotecznego 2%, czyli kredytu mieszkaniowego na preferencyjnych warunkach, do którego dopłaca państwo.
Kredyt 2% został teoretycznie wprowadzony po to, by pomóc kredytobiorcom, którzy ze względu na wysokie stopy procentowe, a co za tym idzie wysokie koszty kredytu, nie mieli zdolności kredytowej na zakup mieszkania. Program dał możliwość kupna mieszkania tysiącom osób. Jednak to czego wielu ekspertów się spodziewało i o czym wspominałem w odcinku 15, przełożył się on na wzrost cen nieruchomości i bardziej wsparł deweloperów niż osoby poszukujące mieszkania.
Powiem więcej. Uważam, że jest to program absolutnie fatalny. Tak jak można było przewidzieć, kredyt 2% bardzo zwiększył presję popytową, czyli zainteresowanie zakupem mieszkań, w związku z czym ceny nieruchomości wystrzeliły do niebotycznych rozmiarów.
Umowy w ramach kredytu 2% podpisało już ponad 40 tys. osób. Jeśli wydaje Ci się, że to dużo, to informuję, że kredytów hipotecznych jest w Polsce ponad 2 miliony. Z bezpiecznego kredytu 2% skorzystała więc w skali kraju dość ograniczona grupa. A jednak ten program sprawił, że mieszkania podrożały dla kolejnych setek tysięcy zainteresowanych ich kupnem. Mieszkania w Polsce w ciągu ostatniego roku poszły w górę o kilkanaście procent, a w Warszawie i Krakowie o grubo ponad 20%.
Wyraźny wzrost cen zaczął się właśnie od lipca, czyli wprowadzenia kredytu 2%. Ogromne zainteresowanie tym kredytem i brak pewności, na jak długo utrzyma się ta atrakcyjna oferta, sprawiły, że mieszkania kupowali nawet Ci, którzy wcześniej zakupu nie planowali. Ze względu na zmianę władzy, przez długi czas nie było wiadomo, czy ten program nadal się utrzyma, co dodatkowo nakręciło spiralę zainteresowania i mnóstwo osób zaczęło kupować kawalerki pod inwestycje, co wpłynęło na jeszcze większy wzrost cen.
Obecnie nowy minister rozwoju deklaruje, że taki lub podobny program będzie kontynuowany, co uważam jest jedną z najgorszych decyzji nowego rządu.
Wszystko to sprawia, że popyt na mieszkania dalej będzie rósł i nadal będą rosnąć ich ceny. Mieszkania za te same pieniądze będą więc coraz mniejsze. Program kredyt 2% wystartował w lipcu, wtedy średnia cena m2 w Warszawie wynosiła 14 tys. złotych, obecnie jest to już 16 tys. złotych. Maksymalna kwota kredytu w ramach programu to 600 tys. złotych w wersji dla rodzin. W lipcu za taką kwotę można było kupić w Warszawie mieszkanie o średniej wielkości 43 m2, obecnie za tyle da się kupić średnio już zaledwie 37,5 m2.
Ale co tam średnie ceny. Według kilku raportów w Warszawie już nie ma żadnej dzielnicy, gdzie mieszkania są tańsze niż 10 tys. zł za metr. Czyli nawet w najtańszej dzielnicy, największe rodzinne mieszkanie jakie można kupić w ramach tego kredytu ma wielkość niecałych 60 m2. Nie za wiele jak na rodzinę.
A co z tymi, którzy nie załapali się na kredyt 2%, bo mają teraz np. po 20 kilka lat i kończą studia? Przy obecnym trendzie wejdą na rynek nieruchomości z jeszcze wyższymi cenami.
Już teraz wiadomo, że dzisiejsi 18 czy 20 kilku latkowie będa skazani właściwie wyłącznie na wynajem. Jeśli jesteś młody i ktoś próbuje Ci wmówić, że jak był w Twoim wieku to sam dorobił się własnego mieszkania, to pamiętaj o tym, że jeszcze 10-15 lat temu mieszkania były po prostu znacznie tańsze i to nie tylko nominalnie, ale realnie – w stosunku do ówczesnych pensji.
Na początku 2005 r. średnia cena mieszkania w Warszawie oscylowała wokół 4 tys. złotych. W 18 lat mieszkania podrożały więc aż 4-krotnie, gdy w tym samym okresie średnia pensja wzrosła niespełna 3-krotnie. Mimo, że bogacimy się jako kraj, to jeśli chodzi o mieszkalnictwo stać nas na coraz mniej. Fakty są takie, że po prostu mieszkania stają się dobrem luksusowym.
Kredyt 2% oceniam więc jako najgorszą decyzję, podjętą pod wpływem bieżącej sytuacji politycznej, bez analizy dalekosiężnych konsekwencji. I niosącą fatalne skutki dla społeczeństwa.
To skrajnie niesprawiedliwy program. Najbardziej ucieszył on deweloperów, których marże w tym roku osiągały niebotyczne poziomy ponad 40%. Cieszy się też oczywiście grupa inwestorów w nieruchomości. Jednocześnie program odciął jednak milionom osób możliwość zakupu mieszkania normalnych rozmiarów, lub mieszkania w ogóle. I bardzo mi się nie podoba, że ten program ma być kontynuowany przez nowy rząd.
OIPE – nowy program emerytalny na polskim rynku
W październiku wreszcie na polski rynek wszedł nowy program emerytalny – OIPE. Na razie jest on oferowany przez wyłącznie jedną firmę, robodoradcę Finax.
“Europejska emerytura” w wydaniu Finax, to dobry produkt, bo umożliwia pasywne inwestowanie w ETFy w banalny sposób, który po wstępnej konfiguracji wymaga właściwie jedynie ustawienie polecenia przelewu. Co więcej opłaty za zarządzanie są tu na akceptowalnym poziomie i wynoszą 0,72% rocznie. W OIPE obowiązują te same roczne limity na inwestycje co w IKE, czyli w 2024 r. będzie to 23472 zł.
OIPE działa na podobnych zasadach co IKE, czyli też zwalnia Cię z podatku od zysków kapitałowych jeśli spełnisz określone wymagania, a więc jeśli będziesz odkładał przez co najmniej 5 lat i przekroczysz 60 rok życia.
OIPE daje jednak mniejszą swobodę od IKE, bo część jego elementów jest określona w ramach ustawy. Jest tak np. z tzw. mechanizmem suwaka, który ma zabezpieczać portfel inwestycyjny przed ryzykiem. Wraz ze zbliżaniem się do wieku emerytalnego, coraz większą część portfela ma być inwestowana w bardziej stabilne obligacje.
Bardzo dobrze, że OIPE weszło na polski rynek i taki produkt jak “Europejska Emerytura” powstał, bo daje jeszcze więcej możliwości sensownego inwestowania na emeryturę. A dla osób, które chcą przyjąć filozofię “ustawić i zapomnieć” jest to chyba najlepsze rozwiązanie. Co więcej OIPE prawie dwukrotnie zwiększa roczny limit kwot, które można przeznaczyć na inwestowanie, bo teraz inwestować na emeryturę możesz w ramach IKE, IKZE i OIPE.
IKZE Obligacje, czyli możliwość inwestowania w obligacje w ramach konta IKZE
A mówiąc o programach emerytalnych i odkładaniu na emeryturę, na rynku pojawiła się kolejna nowość. To konto IKZE Obligacje, które umożliwia inwestowanie w obligacje skarbowe w ramach Indywidualnego Konta Zabezpieczenia Emerytalnego, czyli programu dającego natychmiastowe ulgi podatkowe.
Do tej pory inwestować można było w obligacje jedynie w ramach konta IKE, jednak od listopada bank PKO BP zaoferował właśnie konto IKZE Obligacje.
Dla przypomnienia, konto IKZE umożliwia odliczenie sobie odkładanej na emeryturę kwoty od podatku dochodowego, pomniejszając tym samym podstawę opodatkowania. Oznacza to, że danym roku podatkowym można zapłacić po prostu niższy podatek. W zależności od tego czy jesteś czy nie jesteś samozatrudniona i jaką stawkę podatku dochodowego płacisz, możesz zaoszczędzić na podatku za ten rok od 687 do nawet 3995 zł. Inwestowane w ramach IKZE pieniądze można wypłacić po 65 roku życia, jednak wypłata środków oznacza, że trzeba od całej uzbieranej kwoty zapłacić 10% podatku.
W związku z tym, że w przypadku konta IKZE na koniec okresu inwestowania płaci się aż 10% podatku od całości inwestycji oznacza, że takie konto nie jest dla wszystkich. Powinno ono zainteresować tych z Was, którzy płacą wysoki podatek dochodowy. Im wyższą stawkę PIT płacisz, tym bardziej opłacalne będzie dla Ciebie konto IKZE. No i to, co zaoszczędzisz na podatku dochodowym możesz przeznaczyć na inwestycje.
W obsłudze konto IKZE Obligacje jest podobnie do IKE Obligacje i pozwala na automatyczne inwestowanie w obligacje skarbowe. Optymalnie kupować przez nie tzw. EDO czyli 10-letnie obligacje skarbowe indeksowane inflacją. Obsługa takiego konta jest płatna i wynosi 80 zł rocznie, ale pierwszy rok inwestycji jest darmowy. W długim horyzoncie inwestycyjnym takie opłaty stanowią coraz mniej istotną kwotę inwestycji.
Czy powinnaś zainteresować się IKZE Obligacje? Tak, jeżeli płacisz wysoki podatek dochodowy, a i tak zamierzasz inwestować w polskie obligacje skarbowe, które mają stanowić bezpieczną część Twojego portfela inwestycyjnego. t
W wypadku inwestowania pasywnego w akcje i obligacje, w pierwszej kolejności zainteresowałbym się kontem IKE, by tam kupować ETFy na globalne akcje i obligacje, a konto IKZE Obligacje traktowałbym jako uzupełnienie portfela o część obligacyjną i możliwość obniżenia podatku dochodowego.
A jeśli jesteś w stanie inwestować więcej niż wynoszą limity na IKE i IKZE, zdecydowałbym się na OIPE. OIPE wybrałbym także wtedy, jeśli maksymalnie chcesz uprościć inwestowanie. I pamiętaj, że możesz mieć tylko jedno konto IKE, jedno IKZE i jedno OIPE. Wraz ze zdobywaniem wiedzy inwestycyjnej możesz jednak przenieść środki zgromadzone w ramach każdego z tych kont do innej instytucji, np. z IKE obligacje na IKE założone w domu maklerskim.
Atlas ETF – polski przewodnik po ETFach z prawdziwego zdarzenia
W podcaście w tym roku wielokrotnie opowiadałem o inwestowaniu w ETFy. I dobrze się składa, bo w tym roku pojawiło się w polskim internecie bardzo użyteczne narzędzie służące do wyboru i analizy ETFów. Atlas ETF, bo o nim mowa, pozwala na wygodne nawigowanie po świecie ETFów, których są przecież tysiące.
Atlas ETF pozwala uzyskać wszelkie istotne informacje na temat danego ETFa, takich jak choćby dokładny opis, wielkość aktywów czy wysokość opłaty za zarządzanie. Atlas daje też możliwość prześledzenia historycznych wyników wybranego ETFa.
Twórcy portalu, utworzyli też sekcję edukacyjną, w której można znaleźć szereg przewodników na temat ETFów dla zupełnie początkujących. W Atlasie można też znaleźć przydatne rankingi – np. polskich i zagranicznych brokerów czy najlepszych ETFów w poszczególnych kategoriach.
Wreszcie jest więc w polskim internecie miejsce, w którym można znaleźć wszelkie potrzebne informacje na temat ETFów. I bardzo się z tego cieszę, bo ETFy, zwłaszcza takie reprezentujące szerokie rynki akcji i obligacji, to rozwiązanie najbardziej odpowiednie dla znacznej większości osób, które chcą zabrać się za inwestowanie.
Spot ETF na Bitcoin jest już prawie pewny, co nas czeka w 2024?
Na ten moment jest już praktycznie pewne, że ETFy bezpośrednio odwzorowujące kurs Bitcoina pojawią się w Stanach w styczniu 2024 r.
Wtedy, w listopadzie, Bitcoin kosztował 35 tys. dolarów, dzisiaj jest to ponad 42 tys. dolarów. Przez ten czas wartość Bitcoina wzrosła więc o prawie 17%. A apetyty na 2024 r. w świecie kryptowalut są ogromne. W amerykańskiej telewizji biznesowej CNBC co chwila występują przedstawiciele emitentów nadchodzących ETFów i zapowiadają, że w 2024 r. Bitcoin może osiągnąć tzw. All Time High, czyli przekroczyć kwotę 69 tys. dolarów, którą osiągnął w listopadzie 2021 r.
Od czasu nagrania tamtego odcinka, została też rozwiązana sytuacja giełdy Binance, a jej twórca Changpeng Zhao został skazany, co paradoksalnie sprawiło, że nastroje w branży crypto znacznie się polepszyły. Tłumaczy się to tym, że branża oczyściła się z czarnych owiec i coraz bardziej się legitymizuje, czego dowodem mają być właśnie nadchodzące ETFy. Umożliwią one inwestycje w Bitcoina choćby amerykańskim funduszom emerytalnym, które dysponują kwotami liczonymi w bilionach dolarów.
W tamtym odcinku przestrzegałem przed crypto, bo to jazda bez trzymanki, coś tylko dla inwestorów o mocnych nerwach. To rynek, który jest bardziej nieprzewidywalny niż jakikolwiek inny. Jeśli jednak chcesz przeznaczyć jakąś malutką część swojego portfela inwestycyjnego na spekulację i oczekiwać w 2024 zysków z tytułu kryptowalut, to zdaniem wielu ekspertów, także tych ze świata tradycyjnych finansów, nadchodzący rok to może być tzw “bull run”. A jak będzie w rzeczywistości przekonamy się oczywiście w przyszłym roku. W wypadku crypto przestrzegam jednak przed ogromnym ryzykiem. A nagrodą za ponoszenie takiego ryzyka może być duża wygrana.
Nowy rząd, umocnienie złotówki i polskiej giełdy
Nie sposób podsumować też mijający rok, bez wspomnienia o zmianie władzy. Jak na razie konkretów jest jednak mało. Pojawiły się informacje o zmianie lub nawet likwidacji podatku od zysków kapitałowych, czyli tych słynnych 19%, które musi zapłacić nie tylko każdy inwestor, ale też niestety każdy oszczędzający np. odkładający pieniądze na lokacie czy kupujący obligacje skarbowe. Nie znamy jednak szczegółów i nie wiemy czy coś się w tym temacie rzeczywiście wydarzy.
Końcówka roku, to też powrót świetności polskiej giełdy, który teoretycznie można też łączyć ze zmianą polskiego rządu. Indeks WIG20, czyli 20 największych spółek na warszawskiej giełdzie, zbliżył się ostatnio do rekordowych poziomów.
Jednak z perspektywy pasywnego inwestora, polska giełda to tylko wycinek tego, co dzieje się na światowych rynkach, bo stanowi zaledwie ułamki procenta światowej kapitalizacji. W globalnym indeksie FTSE All-World polskie spółki stanowią zaledwie jedną dziesiątą procenta jego wartości, w tym samym indeksie spółki ze Stanów to ponad 55%, a z Japonii ponad 7%. Polska giełda jest więc naprawdę bardzo mało.
Zwiększone zainteresowanie wielu inwestorów warszawskim parkietem, to tzw. home bias, czyli zaburzone spojrzenie na rynki, ze względu na to, że teoretycznie znamy się lepiej na tym co jest nam bliższe. I pewnie tak jest w przypadku profesjonalnych inwestorów, zajmujących się analizą fundamentalną i kondycją spółek obecnych na giełdzie.
Jednak w przypadku inwestowania amatorskiego dużo lepiej trzymać więcej niż jednego rynku, a najlepiej rynków światowych, które są reprezentowane w portfelu proporcjonalnie do ich kapitalizacji rynkowej. Taką zawsze aktualną reprezentację tego co się dzieje na świecie, zapewniają ETFy na globalne akcje, takie jak choćby iShares MSCI All Country World Index czy ETFy śledzące indeks FTSE All World.
Pozytywną zmianą, związaną z nowym proeuropejskim rządem, jest za to umocnienie się złotówki wobec euro i dolara. W ciągu ostatniego roku polska waluta w stosunku do euro umocniła się o ponad 7%. Za euro płacimy teraz ok. 4,3 zł, wersus 4,8 zł rok temu. Podobnie z dolarem, za którego płacimy dziś mniej niż 4 zł, w stosunku do ponad 4,5 zł rok temu, to już umocnienie o prawie 10%.
A to oznacza, że inwestorzy mają większe zaufanie do polskiej gospodarki. Mocniejsza waluta sprawia, że ceny towarów importowanych powinny być niższe, zwiększa się nasza siła nabywcza, a wyjazdy zagraniczne stają się dla nas bardziej dostępne. Choć oczywiście ma to też swoje minusy, bo choćby towary eksportowane przez Polskę stają się mniej konkurencyjne cenowo. Ogólny bilans jest jednak dla polskiej gospodarki pozytywny.
To już wszystko na dziś. Życzę Wam, moi drodzy słuchacze, spokojnych świąt i dziękuję bardzo, że byliście ze mną w tym roku.
A ja słyszę się z Wami już w dwa zero dwa cztery, bo następny odcinek ukaże się 4 stycznia.
Dodaj komentarz